Kompromitująca sprawa WARSZAWA-ŚRÓDMIEŚCIE+SO o rzekomym wypadku karalnym, gdzie policjant, prok. i sędziowie z obu instancji orzekali jak kompletni bandyci. Co z samooczyszczaniem się państwa? Ot, co
Kompromitująca sprawa WARSZAWA-ŚRÓDMIEŚCIE+SO o rzekomym wypadku karalnym, gdzie policjant, prok. i sędziowie z obu instancji orzekali jak kompletni bandyci. Co z samooczyszczaniem się państwa? Ot, co
Kwestia dotyczy tej oto sprawy: viewtopic.php?f=12&t=7406 (skazanie: viewtopic.php?f=12&t=7406&p=8846#p9198). Wytykałem, powołując się co rusz też na podręczniki prawa autorstwa znanych specjalistów-profesorów, brak jakichkolwiek dowodów (w aktach przede wszystkim kompletnie nie ma żadnych dowodów ani nawet uprawdopodobnień na zarzucany czyn "spowodowanie złamania obu nóg", który to czyn zgodnie z kodeksem oraz zasadą skargowości musiał zostać udowodniony; czyli po bandycku wszyscy: policjant, prokurator, sędzia I instancji, sędzia II instancji ocenili dowody jako pozwalające na takie orzeczenie; brak też akceptowalnych — czyli zgodnych z zasadą bezpośredniości, zasadą nieprzejmowania cudzych ustaleń faktycznych, zasadą in dubio pro reo, także zasadą wolności mówienia — dowodów co do tego, kto kierował pojazdem), przejmowanie jedynie cudzych ustaleń faktycznych (na zasadzie "zaufania do zdolności detektywistycznych", co jest zupełnie nielegalne), niekompletność prokuratorskiego pisma wszczynającego postępowanie (tj. wniosku z art. 324 k.p.k.), jako że nie zawierał m. in. wymaganego elementu z art. 332 §2 k.p.k. (uzasadnienie z wyszczególnieniem dowodów, na których opiera się oskarżenie; SN w wyrokach , jak to wytykałem wyraźnie w piśmie, stoi na stanowisku, że te braki zawsze obligują prezesa sądu do zwrócenia aktu oskarżenia do uzupełnienia, a przy środku odwoławczym sąd II instancji musi orzeczenie uchylić) a ponadto prokurator nie wywiązał się także w temacie innego jeszcze braku formalnego z terminu 7-dniowego na uzupełnienie pisma, co normalnie skutkuje bezskutecznością jego pisma i na podst. art. 120 §2 k.p.k. koniecznością umorzenia sprawy z braku skargi uprawnionego oskarżyciela (ten brak mu akurat wytknął sąd; chodzi tu o niezałączenie do akt wymaganych wyciągów urzędowych; natomiast braku dużo bardziej jeszcze fundamentalnego i we wszystkich przypadkach ściganego, tj. braku uzasadnienia z wyszczególnieniem dowodów, zupełnie mu nie wytknął sąd, tylko ja). To wszystko oczywiście zostało zlekceważone, czyli sąd w sposób podobny do bandyty siadającego za stołem sędziowskim złamał całe mnóstwo przepisów (w tym art. 92 k.p.k. o konieczności oparcia się tylko i wyłącznie na okolicznościach ujawnionych w postępowaniu; nie ujawniono w postępowaniu niczego, co może służyć za dowód faktu złamania nogi ani tym bardziej dowodu, co jeszcze bardziej fundamentalne, długości rzekomo powstałej szkody na zdrowiu, bo zresztą w ogóle nie przesłuchano tej "pokrzywdzonej" ani nie była obecna; nie ujawniono żadnej okoliczności, która pozwalała sądowi samodzielnie ustalić fakt, że doszło do złamania nogi, tam pada jedynie przekonanie policjanta z pierwszych godzin sprawy, że doszło do złamania, "prawdopodobnie złamania", jak gdzieś tam podał w notatce). Ponadto w piśmie udowodniłem, że w ogóle cała ta sytuacja była mistyfikacją. Wszystko to sędzia II instancji pominął bez komentarza; to trochę tak, jak sędzia I instancji, ten też nijak nie skomentował mych pism, tylko nakłamał, że co do spowodowania wypadku to sprawa była "poza sporem", braku skargi nie orzeka z jakichś zupełnie absurdalnych przyczyn, nielogicznych w świetle elementarnej wiedzy prawniczej, zaś istotną część dowodów (co do złej postawy prasy) to wręcz pochował w szarych kopertach zamiast wszywać do akt, a koperty zszył zszywkami, tak, iż w ogóle nie sposób było tego jakoś normalnie czytać, ale mniejsza z tym, tak czy inaczej widać było oszustwo i mistyfikację już choćby z rzutu oka na pismo obronne.
Powtórzę, podsumowując: w licznych pismach obronnych generalnie były 2 kwestie: po pierwsze przejmowanie cudzych ustaleń faktycznych (prokuratury i Policji) — jak doskonale wiadomo (wytykałem to), podręczniki uważają to za poważny błąd, jest to też zakazane wprost w Kodeksie postępowania karnego, patrz pierwsze kilka słów tutaj po kliknięciu — oraz kompletny brak jakiegokolwiek dowodzenia swych teorii przez oskarżycieli, po drugie problemy z pismem wszczynającym postępowanie, które sąd miał obowiązek uwzględnić. Ponadto zarzucałem naruszenie prawa człowieka do przesłuchiwania świadków oskarżenia. Tyle co do prawa. Natomiast udowodniłem też nawet w sposób praktycznie niewątpliwy fałszywość zarzutu, co jest raczej ewenementem w tego typu sprawach, bo zazwyczaj to wygrywa się, jeśli już, zaledwie przez rzucenie cienia różnych wątpliwości na materiał dowodowy i podnoszenie, że coś jest nie tak bardzo udowodnione, a nie przez zupełne skompromitowanie oskarżenia tak, iż wręcz miażdżąco bardziej prawdopodobna jest wersja, że zarzut jest fałszywy. Ponadto również jedyny przesłuchany w sprawie świadek (dziwnym trafem nazwiskiem "człowieka od łaski": R. Komorowski, inicjały jak mój dawny kolega), jakoś dziwnym trafem obecny wtedy na miejscu, jak i ta pokrzywdzona (wszystko ustawione), mówił same tylko rzeczy działające na korzyść kierującego i na moją korzyść ("nie jechał zbyt szybko", "chyba próbował hamować") z wyjątkiem jakiegoś błędu w przekonaniach (nie dostrzegł jednokierunkowości ruchu odbywającego się na tej ulicy).
Sprawy tego typu obliczone są na terroryzowanie ludności. Marny to oczywiście skutek odnosi, ponieważ i tak zostaje mi wypłacone odszkodowanie od Skarbu Państwa (bez SN się tu może nie obędzie), co oznacza niezgodność z prawem takiego orzeczenia, a nawet ministerstwo skieruje mi tę sprawę do Sądu Najwyższego (już choćby z uwagi na pozew), chyba że chcą tam następnie iść do więzienia za łamanie wytycznych konstytucyjnych co do stosowania prawa. Wielu chętnie pewnie będzie się teraz dopatrywać winy policjanta, ale jak zupełni bandyci postąpili tutaj przede wszystkim prawnicy państwowi. Orzeczenia w tej sprawie są bezwartościowe i oczywiście w efekcie należy mi się odszkodowanie od Skarbu Państwa.
Poniżej prezentacja zawiadomienia do prokuratury w sprawie tego dna:
Powtórzę, podsumowując: w licznych pismach obronnych generalnie były 2 kwestie: po pierwsze przejmowanie cudzych ustaleń faktycznych (prokuratury i Policji) — jak doskonale wiadomo (wytykałem to), podręczniki uważają to za poważny błąd, jest to też zakazane wprost w Kodeksie postępowania karnego, patrz pierwsze kilka słów tutaj po kliknięciu — oraz kompletny brak jakiegokolwiek dowodzenia swych teorii przez oskarżycieli, po drugie problemy z pismem wszczynającym postępowanie, które sąd miał obowiązek uwzględnić. Ponadto zarzucałem naruszenie prawa człowieka do przesłuchiwania świadków oskarżenia. Tyle co do prawa. Natomiast udowodniłem też nawet w sposób praktycznie niewątpliwy fałszywość zarzutu, co jest raczej ewenementem w tego typu sprawach, bo zazwyczaj to wygrywa się, jeśli już, zaledwie przez rzucenie cienia różnych wątpliwości na materiał dowodowy i podnoszenie, że coś jest nie tak bardzo udowodnione, a nie przez zupełne skompromitowanie oskarżenia tak, iż wręcz miażdżąco bardziej prawdopodobna jest wersja, że zarzut jest fałszywy. Ponadto również jedyny przesłuchany w sprawie świadek (dziwnym trafem nazwiskiem "człowieka od łaski": R. Komorowski, inicjały jak mój dawny kolega), jakoś dziwnym trafem obecny wtedy na miejscu, jak i ta pokrzywdzona (wszystko ustawione), mówił same tylko rzeczy działające na korzyść kierującego i na moją korzyść ("nie jechał zbyt szybko", "chyba próbował hamować") z wyjątkiem jakiegoś błędu w przekonaniach (nie dostrzegł jednokierunkowości ruchu odbywającego się na tej ulicy).
Sprawy tego typu obliczone są na terroryzowanie ludności. Marny to oczywiście skutek odnosi, ponieważ i tak zostaje mi wypłacone odszkodowanie od Skarbu Państwa (bez SN się tu może nie obędzie), co oznacza niezgodność z prawem takiego orzeczenia, a nawet ministerstwo skieruje mi tę sprawę do Sądu Najwyższego (już choćby z uwagi na pozew), chyba że chcą tam następnie iść do więzienia za łamanie wytycznych konstytucyjnych co do stosowania prawa. Wielu chętnie pewnie będzie się teraz dopatrywać winy policjanta, ale jak zupełni bandyci postąpili tutaj przede wszystkim prawnicy państwowi. Orzeczenia w tej sprawie są bezwartościowe i oczywiście w efekcie należy mi się odszkodowanie od Skarbu Państwa.
Poniżej prezentacja zawiadomienia do prokuratury w sprawie tego dna:
- Załączniki
-
- prokuratura0001.png (400.06 KiB) Przejrzano 18569 razy
-
- prokuratura0002.png (404.02 KiB) Przejrzano 18569 razy
-
- prokuratura0003.png (377.42 KiB) Przejrzano 18569 razy
-
- prokuratura0004.png (379.17 KiB) Przejrzano 18569 razy
Re: Kompromitująca sprawa WARSZAWA-ŚRÓDMIEŚCIE+SO o rzekomym wypadku karalnym, gdzie policjant, prok. i sędzia w obu instancjach orzekali jak kompletni bandyci. Co z samooczyszczaniem się państwa? Ot,
Kolejne pisma:
- Załączniki
-
- MS.jpg (84.1 KiB) Przejrzano 18434 razy
-
- zał.1-0001.jpg (273.67 KiB) Przejrzano 18434 razy
-
- zał.1-0002.jpg (227.9 KiB) Przejrzano 18434 razy