W związku z tym proszę pozwolić mi sprostować tę informację i przedstawić argumenty:
** Po pierwsze, problem jest czysto hipotetyczny. Ja z nim nie miałem żadnej styczności w sensie jakichś postępowań prawnych -- tyle tylko, że słyszałem, iż ludziom takie banialuki się wciska. Otóż teraz, aby wyjaśnić ten problem, przedstawiam fakty niezbite. W prawie karnym istnieje rozróżnienie pomiędzy wiedzą o fakcie a wiedzą o możliwości czy też prawdopodobieństwie. To pierwsze tworzy tzw. zamiar bezpośredni, a to drugie - zamiar ewentualny. Gdy sprawca jakiegokolwiek czynu wie z góry, że on nastąpi, tzn. ma w praktyce pewność określonych konsekwencji swych czynów, to od strony intelektualnej jest to zamiar bezpośredni. Natomiast gdy człowiek wie, że albo coś czyni, w sensie ustawy zabronionego, albo nie, to jest to świadomość możliwości albo inaczej prawdopodobieństwa popełnienia czynu zabronionego - od strony intelektualnej jest to zamiar ewentualny. (Zamiar dzieli się na stronę intelektualną, dotyczącą wiedzy, oraz woluntatywną, dotyczącą woli. W zamiarze bezpośrednim jest wiedza i chcenie, w ewentualnym przewidywanie możliwości i akceptowanie skutku przestępczego. Godne odnotowania jest, że z psychologicznego punktu widzenia ten, kto czegoś chce, zmierza do tego swymi czynami, ten też chętniej przyzna - i to nawet można uznać za odpowiadające rzeczywistości - że "wie" o tym, co ma się stać, tzn. jego umysł niezbyt jest zaprzątnięty innymi możliwościami. Gdyby nie miał rozeznania, co następuje wraz z jego czynem, np. określonymi ruchami, to by tego nie czynił. Natomiast, dla porównania, człowiek, któremu w ogóle nie zależy na konkretnym skutku jego działań, takim np., który ustawa definiuje jako zabroniony, w sposób naturalny w swym umyśle nie redukuje wszystkiego do jednej tylko możliwości. Dostrzega, że coś, co do czego koniec końców nie ma pewności, bo nie jest się wszystkowiedzącym, może być, a może tego nie być.) Zgodnie z dobrze przyswojonym orzecznictwem Sądu Najwyższego zamiar ewentualny (ten, o który najłatwiej) występuje tylko wtedy, gdy ktoś z góry ma wolę tak ukształtowaną, że choćby wiedział na pewno, że skutek przestępczy nastąpi, to i tak by czyn popełnił. Można o tym poczytać na Wikipedii: https://pl.wikipedia.org/wiki/Zamiar_ewentualny. Jest to ugruntowane od dziesiątków lat orzecznictwo, także w sądach niższego szczebla. W konsekwencji takiego stanu prawnego, nie sposób bez dowodu zarzucać człowiekowi zamiaru ewentualnego. Być może prezentuje on postawę praworządną (przecież ma prawo ją przyjąć, a sądy powinny mu na to pozwolić, tzn. dopuścić, że tak może i jest) - a więc być może ma taką postawę, że "gdyby miał pewność, iż klauzula TAJNE na stwierdzającym coś dokumencie istnieje, to by nic nie mówił". Tymczasem to przecież wcale nie jest pewne, ponieważ taką klauzulę można uznać za przestępczą, o czym za chwilę. Może więc nikt tego nie zrobił, a ludziom tylko tak opowiada, by ich odstraszyć, co jak widać żadnej różnicy nie czyni, bo może wielu i tak bezproblemowo "łyka" tę wersję. Również zamiaru bezpośredniego nie sposób przypisać, ponieważ występuje on wtedy, gdy jest pewność stanu rzeczy polegającego na wypełnieniu znamion czynu zabronionego. Zaś przestępstwo umyślne, a takim jest praktycznie każde (wyjątki podaje ustawa przy definiowaniu przepisu), w tym to z art. 265 § 1 k.k. - występek polegający na ujawnieniu informacji o klauzuli tajne, wymaga albo zamiaru bezpośredniego, albo ewentualnego (inaczej czyn jest nieumyślny): jest to ujęte (bez stosowania tych dobrze znanych prawnikom nazw, ale dokładnie w tym sensie) w art. 9 § 1 k.k. Ujawnienie danych tajnych, które jest nieumyślne, nie jest karalne, chyba że osoba z jakichś przyczyn jest prawnie upoważniona do ich rozpowszechniania (art. 265 § 3 k.k.). Jednakże w przypadku podsłuchu na Piotra Niżyńskiego o niczym takim, jak jakieś ważne otrzymane upoważnienie, nie można mówić, ponieważ nie jest to operacja legalna, a cała historia o klauzuli ma charakter plotki, która nadaje się tylko do zdementowania. Tak też jest traktowana tu na blogu.
Chciałbym tu zwrócić uwagę, a jest to być może materiał kiedyś do jakiejś uchwały SN (na razie nie ma nawet żadnego orzecznictwa w tym przedmiocie, żadnych rozbieżności w orzecznictwie, które by wymagały uchwały), że coś takiego jak "upoważnienie do przetwarzania informacji tajnych" może po pierwsze być udzielone tylko przez kogoś, kto do tego już i tak jest uprawniony, po drugie ma skutki prawne tylko o tyle, o ile autentyczność upoważnienia nie budzi wątpliwości. Wynika to z konstytucyjnej tzw. zasady pewności prawa (zawarta w art. 2 Konstytucji; por. np. wyrok TK nr P 46/13, s. 4, Dz.U. z 2015 r., poz. 702 i inne; również Europejski Trybunał Praw Człowieka wielokrotnie podkreślał jej fundamentalną rolę, p. s. 30, 44, 50, choć dla niego najważniejsza w tym kontekście była -- nie wiedzieć czemu, może to jakieś ubezpieczanie się na przyszłość z racji własnego uczestnictwa w aferze -- ostateczność i niepodważalność ostatecznych wyroków, czyli problem tego, na ile sądownictwo trwale zabezpiecza na przyszłość sposób tego, jak jest się traktowanym przez państwo; jest to w rzeczywistości może poboczny problem i nawet wątpliwego znaczenia, bo nie o prawo chodzi, a o jego realizowanie). W skrócie, pewność prawa polega na tym, że to, czy ma się do czegoś prawo, czy też się go nie ma, musi być okolicznością deterministyczną, to znaczy: dającą się określić dla tego, kto miałby mieć prawo lub obowiązek. Inaczej, jeśli prawo wprowadza jakieś prawa czy obowiązki, które jednak nie wiadomo, czy istnieją, nie wiadomo, jak to określić, jest to ważny problem z samym prawem; jest to niedopuszczalne w naszym systemie prawnym, a to na mocy art. 2 Konstytucji. Łatwo sobie wyobrazić, jaka być dzicz wtedy panowała i niepewność, i obawa o los. Zarazem łatwo widać, że to wynika z zasady państwa prawnego. Nie wystarczy, że jakieś prawo jest napisane, musi być też ogłoszone; będąc ogłoszonym, musi jeszcze być wyrażone w jakimś zrozumiałym języku; to, że jest wyrażone w języku zrozumiałym, pociąga za sobą to, że musi być logiczne, bez wewnętrznych sprzeczności, a także pozwalać na jego zrozumienie oraz wyciągnięcie wniosków (a tutaj zawiera się konieczność rozumienia, kiedy jakiegoś prawa się nie ma, a kiedy je się ma). Mieści się to także w zasadzie zaufania obywateli do państwa; bez tego niemożliwa byłaby też ochrona poczucia bezpieczeństwa osób, które nic złego na sumieniu nie mają, nic nielegalnego nie zrobiły, a mimo to być może jest jakaś możliwość zatargu z państwem. A zatem państwo zastraszałoby w istocie praworządnych obywateli bez podstawy prawnej; oczywiście nie o to chodzi. Nie ma sensu tego na nowo tu roztrząsać, bo kwestia jest już ustalona w orzecznictwie najwyższego rzędu, stanowi standard (jako określoność prawa nie tylko w ogólności, jako to, że ma ono jakiś sens i można je zrozumieć, ale także możliwość określenia stanu prawnego od strony tych, którzy mają do prawa się stosować). W związku z tym (z tą zasadą pewności prawa) w praktyce tylko przypadki, gdy ktoś dostał np. na piśmie upoważnienie od jakiegoś agenta ABW, z którym się kontaktował, i w związku z tym nie ma wątpliwości (jest dowód, pod karą za fałszerstwo), że jest się do czegoś upoważnionym, mają skutki prawne w postaci tego, że może zajść typ kwalifikowany przestępstwa: nieumyślne ujawnienie informacji niejawnej. Jest to ważny temat, powinni to kiedyś bardzo jasno całemu narodowi wyklarować. Zasada pewności prawa musi obowiązywać. W związku z tym w całej sprawie dotyczącej czy to telewizji, czy mnie, czy radarów itd., a w każdym razie tej powszechnej korupcji, nie ma możliwości karać za żadne przestępstwa nieumyślne, a z kolei umyślnych nie ma i poza tym ich się nie udowodni tak łatwo. Nie ma czegoś takiego, że za jeden wpis czy wypowiedź publiczną czy cokolwiek takiego dostaje się już bezwarunkowo wyrok, mimo że ten, kto to zrobił, do niczego się nie przyznaje.
** Po drugie, tylko informacje tajne (w tym ściśle tajne) nie mogą być przez zwykłych ludzi ujawniane. Tymczasem informacje niejawne mogą być też inaczej oznaczone: jako poufne lub jako zastrzeżone. Te niższe klauzule, w tym poufność, w opozycji do Tajności można wręcz zdefiniować tak, iż polegają one na tym, że taką informację niejawną zwykły człowiek może rozpowszechniać, ale funkcjonariusz publiczny (tj. państwowy) nie może dopuścić do tego, by wydostała się ona (wyciekła) do ludności. A zatem kara się tylko funkcjonariuszy publicznych. Jest o tym art. 266 § 2 k.k. Natomiast tajność z definicji polega na tym, że zwykły człowiek nie może drugiemu z zamiarem powtórzyć plotki o czymkolwiek tajnym, bo staje się przestępcą. Zgodnie z Ustawą o ochronie informacji niejawnych wszystko, co związane z radarami i technologiami używanymi do śledzenia ludzi, może być co najwyżej informacją poufną. Na gruncie ustaw niższego rzędu niż Konstytucja wynika to z tego, że nie ma pewności prawnej, że ujawnienie informacji DOPROWADZI do
- stanu groźby upadku konstytucyjnego porządku, władz krajowych ("zagrożenie bezpieczeństwa wewnętrznego" państwa - art. 5 ust. 1 tiret pierwszy), LUB
- jakichkolwiek zmian faktycznych co do konkretnych prowadzonych kontroli operacyjnych, tzn. zakłóceń w ich przebiegu, oraz utrudnień w wykonywaniu działań państwa związanych z obronnością lub walką z przestępstwami ("uniemożliwi realizację zadań związanych z obronnością", "pogorszy stosunki Rzeczypospolitej Polskiej z innymi państwami" itd. - nonsens, wystarczy "rozlać to mleko" w telewizji, powiedzieć i po sprawie, cały naród już wie, więc po co tu jeszcze się wysilać na jakieś zemsty, "zakłóci przygotowania obronne państwa lub funkcjonowanie Sił Zbrojnych", "utrudni wykonywanie czynności operacyjno-rozpoznawczych", "istotnie zakłóci funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości") -- brak po prostu dowodu i pewności prawnej, że tak będzie. To są po prostu tylko najczarniejsze wyobrażalne scenariusze.
W związku z powyższym nie powinno być wątpliwości, że "sprawa radarów" jest co najwyżej informacją poufną.
Streszczając ten problem, informacją tajną może być jakaś wiedza tylko wtedy, gdy istnieje praktycznie deterministyczny wynik jej ujawnienia polegający na tym, że określona metoda wykonywania zadań państwa (np. związanych ze śledzeniem) przestaje już działać. Doskonały przykład takiej sytuacji to ujawnienie źródeł wywiadowczych. Ujawnienie agenta wywiadu oznacza jego kompromitację. Nie nadaje się już do dalszych działań, a w dodatku sam ryzykowałby w ich przypadku wieloma latami swego życia. A zatem tu istnieje praktycznie konieczne następstwo w postaci zakłócenia działań państwa. Dla porównania, wyjawienie jakieś poszczególnej osobie czegoś związanego z radarami i podsłuchami samo w sobie nie prowadzi w sposób konieczny do żadnego zakłócenia. Sam o takim śledzeniu mnie wiem od ok. grudnia 2012 r. Do dziś jednak się go nie pozbyłem. Przyjąwszy jednak nawet, że gdyby milionom ludzi o tym mówić, to po jakimś czasie mogłoby dojść do zakłóceń przynajmniej niektórych postępowań prawnych (kontroli operacyjnych), i tak nie oznacza to, że jest prawna pewność takiej sytuacji, pozwalająca uznać, że wypełnione są znamiona informacji tajnej. Przede wszystkim zanim nastąpi takie zakłócenie minie pewien czas. Atakowany podsłuchem musi się dobrze przygotować, by móc się obronić. Natomiast w tym samym czasie państwo powinno czynić starania w przeciwnym kierunku: doskonalić swe technologię, które być może nie zawsze są skuteczne (i w tym problem!), inwestować w metody podsłuchu. Na marginesie tu mogę dodać, że współczesna technologia radaru szumowego pozwala praktycznie zawsze każdego podsłuchiwać, a jej tylko uzupełnieniem jest starsza metoda mikrofonów laserowych (np. w podczerwieni), które można wymierzać np. w szyby wyczuwając na odległość ich drgania i w ten sposób podsłuchując. Nie ma ucieczki przed takimi radarami. Być może dałoby się schować przed radarem centralnym, na jakiejś wieży umieszczonym, natomiast gdyby z bliska - z kilku-kilkunastu metrów "naświetlić" dom takim radarem, to naprawdę nie ma ucieczki. Najmniejszymi szparami do środka wejdzie sygnał radaru, odbije się, potem nawet wróci, mimo że szparki są bardzo małe. Znajdą się przy tym miejsca, które są najgorzej zabezpieczone. Radar wyświetli tej miejsca, rozpozna je, choć pojawią się w nim w zupełnie innym miejscu, jak gdyby były gdzieś daleko. Wynika to z zakłóceń czasu powrotu sygnału związanych z jego krążeniem w zabezpieczanym (np. folią aluminiową) domu. Poodbija się taki sygnał najpierw, zanim wróci, ale wróci. Przez to odbijanie się i związane z tym opóźnienia w drodze fali wyświetli się takie odbicie jako następujące dużo dalej, w większej odległości od radaru, niż jest w rzeczywistości. Ale się znajdzie. A zatem przy obecnej technologii raczej nie ma obaw, że ktoś się zabezpieczy i w żaden sposób, w tym od zewnątrz, nie będzie można go podsłuchiwać. Nawet jednak, gdyby to było możliwe, to równolegle trwać winny starania państwa, ba, różnych państw, w tym USA, o lepszą technologię. Kto tu wygra, komu pierwszemu się uda - nie wiadomo. W związku z tym brak jest pewności, że w ogóle dojdzie do jakichś zakłóceń. A zatem nie ma tu dowodu pozwalającego uznać, że informacja jest tajna.
** Z konstytucyjnego punktu widzenia tematyka technologii inwigilacji ludności i tego, jak rozbudowano inwigilację ludności na terenie kraju, nie może być tajna w powyżej zarysowanym rozumieniu (tzn., że nie można o niej mówić). Byłoby to sprzeczne z demokratycznym charakterem państwa. Państwo musi przede wszystkim i w pierwszej kolejności być demokratyczne - dopiero, gdy jest to zagwarantowane, może wchodzić w grę ograniczanie wolności demokratycznych (p. art. 31 ust. 3 Konstytucji), takich jak wolność rozpowszechniania informacji (art. 54 ust. 1). Jednakże ograniczane mogą być tylko wolności z rozdziału II Konstytucji, tzn. te rozproszone i dotyczące ogółu ludności, a nie te wolności fundamentalne - ustrojowe, zapisane w rozdz. 1, jak np. wolność prasy (art. 14 Konstytucji). Zasady z rozdz. 1 można by ograniczać co najwyżej na tej to podstawie, że obowiązkiem obywatela Rzeczpospolitej Polskiej jest wierność Rzeczpospolitej Polskiej, ale to oznacza tylko tyle, że nie wolno jej zdradzić na wojnie, nie wolno działać przeciwko niej w jej zabieganiach o lepszą pozycję wobec innych krajów (np. działalność wywiadu) itd. Generalnie więc nic nie grozi wolności prasy w temacie radarów, przy czym za prasę uważa się też dzienniki telewizyjne (p. np. Prawo prasowe: ustawa chyba z 1985 r. i wciąż w niej występuje Polska Rzeczpospolita Ludowa, o ile dobrze pamiętam). Przy wykładni Konstytucji często bierze się pod uwagę ogólne koncepcje prawnicze, w tym więc także to, czego przejawy widać w ustawach, np. prawie prasowym.
Otóż sprzeczne z demokratycznym charakterem państwa byłoby to, że o technikach inwigilacji nie można rozmawiać. Gdyż może nie chcemy tej rzeczy, jaką jest oplatająca kraj sieć radarów pozwalających automatycznie podążać za osobą i w każdej sytuacji ją podsłuchiwać. Tymczasem i tak tak będzie, skoro naród się nie może wypowiedzieć; a nie może się wypowiedzieć, bo w ogóle rozmowa, dyskusja na te tematy jest zabroniona. Taką więc koncepcję państwa, w której "tematy związane z radarami" (cokolwiek by to miało w rzeczywistości znaczyć) jest sprawą tajną, trzeba by nazwać państwem przede wszystkim podsłuchowym czy też policyjnym, a nie demokratycznym państwem prawnym. Zgodnie ze słownikiem języka polskiego PWN "demokracja" to "ustrój polityczny, w którym władzę sprawuje społeczeństwo poprzez swych przedstawicieli; też: państwo o takim ustroju", a poza tym "demokracja" to także (szerzej, bo nie tylko o państwie) "forma organizacji życia społecznego, w której wszyscy uczestniczą w podejmowaniu decyzji i szanują prawa i wolność innych ludzi". W oczywisty sposób to, że nie można się wypowiedzieć o ważnej sprawie, sprawie hierarchii wartości w państwie i tego, jak dalece można poświęcać prywatność ludzką w obronie bezpieczeństwa, stoi w sprzeczności do powyższych definicji.
Jeśli by ktoś miał wątpliwości, czy o taką demokrację właśnie chodzi, to dodatkową na to wskazówką w Konstytucji są jej ładne demokratyczne przepisy wyraźnie stanowiące, że władza zwierzchnia należy do narodu (art. 4 ust. 1) oraz że Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli (art. 1).
** Proszę pamiętać, że Kodeks karny nie kara za zbliżanie się do tematu, tylko kara - we wszystkich istotnych tu praktycznych przypadkach - jedynie niekontrolowane ujawnienie, uczynione umyślnie, tj. z zamiarem, konkretnej ściśle określonej informacji niejawnej obłożonej odpowiednią klauzulą Tajne lub Ściśle tajne (jeśli ją źle nałożono - czego wcale nie ma powodu przypuszczać, bo po prostu prawo, jako źródło pewne, jest pierwsze i najważniejsze w tych tematach przypuszczeń i podejrzeń, a ono mówi, że coś właśnie powinno być co najwyżej poufne - to już ratunek chyba tylko w Konstytucji, która wymuszać powinna nieprzesadność ograniczeń wolności konstytucyjnych, chociaż ciekawe, co by jeszcze powiedzieli na ten temat prawnicy akademiccy, bo może ich zdaniem klauzula źle nałożona nie wiąże). Nie ma natomiast w tym problemu, jeśli ktoś ujawni inną informację, nieobłożoną klauzulą, ale podobną do tamtej, nawiązującą do tamtej, stwarzającą zagrożenie, że tamta jakoś komuś "wyniknie" lub "przyjdzie na myśl" itd. To są wszystko rzeczy nieistotne. Odpowiedzialność karną kreuje tylko konkretny fakt zarazem poświadczony w dokumencie klauzulowym jak i zaistniały w świadomości, objęty zamiarem co najmniej ewentualnym "sprawcy" ujawnienia, a więc co najmniej objęty godzeniem się na skutek przestępczy, skoro może on wyniknąć (musi być udowodnione, np. poprzez jakieś rozmowy z osobą, która "swe serce i zamysły innym ujawnia", że gdyby nawet była pewność, że dochodzi do przestępstwa, bo ktoś np. widział odpowiednią notatkę w WSI czy gdzieś, to i tak by ją ujawniał. Tylko tego typu rzecz jest zamiarem ewentualnym. Bez czegoś takiego nie ma nawet przestępstwa umyślnego. Zamiar zaś bezpośredni to w ogóle pomyłka - brak wiedzy, jest jedynie przewidywanie możliwości. Tylko ktoś, kto się bardzo ślini do czegoś i mu na tym zależy, dostrzega jedynie jedną opcję - zwycięstwo.
W tym kontekście jedyna znana niby niejawna informacja, jaka podobno jest, co jest zupełną plotką i nie mam co do tego pewności, została nagłośniona przez TVP jako "przeciek z tajnej części (co konkretnie w niej było tajnego? przecież nie informacja, że słońce świeci a prezydentem jest ten-a-ten...) raportu z likwidacji WSI". Można o tym poczytać w Internecie pod hasłami WOT WSI Wprost. Chodziło w tym o to, że WSI we wczesnych latach 90-tych, zapewne ok. r. 1991, pozyskały do współpracy, jak sugerowano, właśnie pracowników WOT-u (Warszawskiego Ośrodka Telewizyjnego), by ustawiali dla nich podsłuchy radarowe, ponieważ mają podłączenie pod wieże nadawcze. Natomiast budynki WSI takiego podłączenia zapewne nie miały, skoro rzecz była taka świeża. Nie było też Internetu, sieci VPN, łącz dedykowanych typu DSL i tym podobnych rozwiązań. To wszystko przyszło dopiero później, zapewne z końcem lat 90-tych czy nawet ich połową, w wyniku czego telewizja straciła rolę jakiejś pośredniczki we wszelkim ustawianiu podsłuchów radarowych na konkretne cele.
Obecnie moim zdaniem takie coś ma znaczenie czysto historyczne i informacja taka, choćby nawet miała klauzulę, nie jest niejawna, bo dotyczy przeszłości, aczkolwiek może bym zmienił zdanie ściśle na jej temat, gdybym miał na to zdecydowane dowody. Dowodem nie jest plotka od państwowych funkcjonariuszy prawdopodobnie skryminalizowanych, jak to już mi nieraz mówiono czy sugerowano.
** W Konstytucji zagwarantowana jest wolność prowadzenia badań i ogłaszania ich wyników (art. 73 Konstytucji). Oznacza to, że nie wolno zakazywać ludziom czerpania z nauki, zajmowania się nią ani publikowania jej osiągnięć i wniknięć. Zgodnie zaś z art. 31 ust. 3 ograniczenia żadnych wolności dla ludności, a więc tych z rozdz. II Konstytucji, w tym tej powyższej, nie mogą naruszać istoty praw. Istotą prawa z art. 73 Konstytucji, o którym tu pisałem, jest to, że nauka rozwija się sama i nie może być tak, że rząd - choćby NAWET kierując się "dobrym" interesem (moim zdaniem ta rzekoma tajność radarów to nie jest dobry interes, to jest niedemokratyczny) - wytycza kierunki nauki i wskazuje, że tutaj to ona już nie może wchodzić, a tam tak. Rozumiem inne ograniczenia, wprowadzane zgodnie z art. 31 ust. 3. Można np. zakazywać nieludzkich eksperymentów naukowych, dokonywanych z lekceważeniem praw innych osób, bez pytania ich o zgodę. To są rzeczy niebędące istotą ww. prawa do nauki. Natomiast to, że nauka rozszerza się także na tematy tego, jaka informacja jest fizycznie dostępna, że informacja o dźwięku w nawet bardzo odległych miejscach jest zawsze dostępna każdemu - w falach, to jest normalne jej wniknięcie, konieczne i byłoby podważaniem istoty nauki próbować tego zakazywać. A więc nie wolno. Podobnie, nauki o technologiach komputerowych: informatyka, telekomunikacja mają w swej istocie diagnozę obecnego stanu technologii. Musi być wiadomo, co jest wykonalne. Co da się w obecnych czasach już policzyć, bo maszyny są dostatecznie szybkie.
Tego wszystkiego ukrywać legalnie nie można, tj. zakazywać głosić tych rzeczy, bo to łamanie Konstytucji.
** Wszelkie rzekome klauzule o bandytyzmie po pierwsze w ogóle nie istnieją - telewizja od dawna była nawet zamieszana w mordowanie, bez problemu jej to wychodziło, dużo większym skandalem niż założenie podsłuchu na Piotra Niżyńskiego, 4-latka było wtedy równoległe z tym założenie podsłuchu na byłego premiera - Jaroszewicza, z czym miało się wkrótce później wiązać jego zabicie, a takie historie powtarzają się w TV co rusz - a po drugie powinny być zmiażdżone przez sądownictwo. Bo są niezgodne z zasadą demokratycznego państwa prawnego, więc nie przejdą przez sito kryterium z art. 31 ust. 3 Konstytucji. Nie może być tak, jak w jakiejś oligarchii magnackiej, że "oni tam sobie na górze" łamią zasady do woli, zabijając, gwałcąc, rabując, torturując, a ludność nie ma prawa nawet o tym rozmawiać, mieć wiedzy, rozliczać społecznie takiej ekipy. To po prostu niezgodne z demokratyzmem. Koniec, kropka.
Nie trzeba już nawet wnikać, że dyskryminacja, sama istota dyskryminacji nawet; że naruszenie zasady urzeczywistniania sprawiedliwości społecznej; że wyroki sądowe są jawne, więc skoro niekorzystne jest ujawnienie informacji, tzn. lepiej, by go nie było, to i to samo trzeba by uważać o wyroku, przez który takie ujawnienie się dzieje (co jest absurdem, sprzeczne z założeniem w prawie tkwiącym); itd.
Pamiętajmy zresztą, że demokracja to nie tylko istnienie wyborów raz na jakiś czas. Wyjaśniłem to już wcześniej. W Konstytucji i w słowniku przecież chyba panuje szersze rozumienie tego pojęcia, inaczej stosowanie go co rusz jako jakiegoś ogranicznika byłoby bez sensu.
** Wracając do "tematu radarów", składają się na niego zapewne 2 części, inaczej byłby to problem śmieszny - towarzyski, a nie państwowy i państwa dotyczący. Oto te 2 spodziewane części:
Część pierwsza: że w ogóle istnieje technologia radarowa. To jednak nie jest żadna tajemnica. Po pierwsze - konstytucyjne prawo do badań. Po drugie - legalna dostępność podręczników stwierdzających określony stan postępu nauki i techniki. Po trzecie - występowanie bardzo podobnych technologii w ogólnodostępnych informacjach publicznych urzędów patentowych. Do takich informacji każdy jest uprawniony. W szczególności, w artykule Wikipedii https://pl.wikipedia.org/wiki/Mikrofon_laserowy można czytać o patentach na mikrofony laserowe, czyli urządzenia działające do pewnego stopnia tak jak ten osławiony "radar" szumowy, ogarniający część kraju w promieniu dziesiątków km, tzn. pozwalające podsłuchiwać wybrany obiekt, jednak skupiające się zawsze na tylko jednym obiekcie, nie wyświetlające ich listy czy też mapy, a w dodatku wymagające ręcznego ("mechanicznego") nakierowywania. Zważywszy na to, że istnienie mikrofonów laserowych jest dobrze uznanym w nauce faktem, to wszelkie novum, jakie wprowadza radar szumowy podsłuchowy, polega tylko na ułatwieniu korzystania z tej technologii (tzw. dopplerowskiej - opartej na analizie przesunięć Dopplera powracających fal, związanych z drganiami "rozdźwięczonego" zewnętrznymi dźwiękami ciała); z radaru szumowego można korzystać po prostu klikając obiekty w komputerze, bez potrzeby wymierzania go ręcznie! Gdyby jednak nie było technologii radarowej, dokładnie tak samo można by podsłuchiwać wszystko, korzystając mianowicie z mikrofonów maserowych. Opartych na radarze czy też mówiąc prościej maserze, a więc czymś działającym jak laser, ale w częstotliwościach radiowych, tj. przechodzących przez ściany. Taki system podsłuchowy mógłby np. być zlokalizowany na samej górze Pałacu Kultury Nauki, zamknięty w czterech ścianach (bo ściana dla takiej fali w ogóle nie jest istotną przeszkodą), zaś główny "ręcznie" rzekomo nakierowywany radar byłby po prostu poruszany przez jakiś mikromanipulator. Czyli mechaniczny potrząsacz, ustawiający w odpowiedniej pozycji ten radar z dokładnością do mikrometrów - tak, by linia prosta promienia wychodzącego od niego trafiała w pożądany obiekt.
Zważywszy na to, że i tak wiadomo z nauki na zasadzie głoszenia jej wyników (dane z urzędów patentowych!), co mieści się w istocie prawa konstytucyjnego, że JEST TAKA MOŻLIWOŚĆ PODSŁUCHIWANIA KAŻDEGO BEZ MONTOWANIA CZEGOKOLWIEK, to już innowacje o charakterze ułatwienia obsługi - w postaci wprowadzenia cyfrowych radarów szumowych, radiolokacyjnych, a więc wyświetlających różne obiekty - nie ma znaczenia z punktu widzenia zadań państwa i perspektywy ich zakłócenia czy zagrożenia im. Po prostu i tak wiadomo, co trzeba, a w każdym razie nie jest to nijak zastrzeżone jako informacja poufna. Nie ma klauzul na kopiach kartek z podręczników.
W ZWIĄZKU Z TYM TA "CZĘŚĆ PIERWSZA" JEST W ZUPEŁNOŚCI POZA ZASIĘGIEM WSZELKIEJ EWENTUALNEJ TAJNOŚCI, POUFNOŚCI ITD., BO TO SĄ RZECZY PO PROSTU DOBRZE ZNANE I OD DAWNA PUBLIKOWANE, I STANOWIĄCE INFORMACJĘ PUBLICZNĄ W INNYCH KRAJACH, A NAWET I U NAS GŁOSZONĄ.
Część druga: że państwo (struktura legalna, prawem opisana Rzeczpospolita Polska) korzysta z radarów w wykonywaniu swych różnego rodzaju zadań. To jednak jest jeszcze bardziej oczywiste. W świetle wiedzy, stanu techniki wynika to już z samych ustaw. Np. (to tylko przykład, bo różne służby mają też własne ustawy) zgodnie z Kodeksem postępowania karnego postępowanie karne (przygotowawcze) można umorzyć, gdy przestępstwa nie popełniono lub brak jest danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie jego popełnienia. Musi więc być tak, że nie da się wykazać, kto i że przestępstwo popełnił, bo inaczej umorzyć nie wolno. Inna interpretacja naruszałaby w szczególności art. 2 Konstytucji - o tym, że Rzeczpospolita Polska stara się urzeczywistniać zasady sprawiedliwości społecznej, tj. m. in. to, by przestępca stanął przed obliczem sprawiedliwości i odpowiadał za swe czyny, a nawet typowo był karany. Ponadto przecież prokurator czy policjant nie może być poplecznikiem przestępcy. Przestępstwo poplecznictwa (art. 239 § 1 Kodeksu karnego) polega na udaremnianiu postępowania karnego. Może je popełnić każdy, natomiast orzecznictwo jest takie, że dopatrują się go także u policjantów czy prokuratorów - jest to kwestia in casu, konkretnej sprawy ocenić, czy do tego doszło, natomiast de iure, z punktu widzenia prawa wiadomo, że przestępstwo takie prokurator, policjant czy nawet sędzia mogą popełnić. W związku z tym, by tak nie czynić, trzeba starać się "przeprowadzić postępowanie przygotowawcze" (jak podaje art. 10 § 1 Kodeksu postępowania karnego), sprawdzać dostępne dowody, póki nie wykluczono wszelkiej możliwości, że przestępstwo popełniono i da się to udowodnić w danym postępowaniu (porównaj: definicja zamiaru ewentualnego, w tym przypadku: zamiaru poplecznictwa; przecież prokuratora nic osobiście nie kosztuje nie zamknąć sprawy, sprawdzać wciąż jeszcze dostępne ścieżki dowodowe, więc jeśli mimo wszystko tak nie czyni i sprawę na siłę zamyka, to godzi się nawet z takim skutkiem, że pomógł przestępcy, choćby sprawa była jasna, a często właśnie jest - że przestępstwo miało miejsce).
Widzimy więc, że skoro technologie są dostępne, a brak podstawy prawnej, by ich nie stosować, to służby wręcz mają obowiązek je stosować. Jest to fakt powszechnie znany, najjaśniejszy z jasnych, bo wyrażony w prawie - w ustawach. Nie może tu więc być żadnej tajemnicy.
** Wszelkie koncepcje tego, że jakoby 'temat radarów', cokolwiek by to miało znaczyć, czy o państwie (i w jakim zakresie), czy wręcz tylko o technologii, jest 'tajny', sprowadzić można do tezy, że nie możemy się w Polsce pozbyć oplatającej wszystko sieci radarów szumowych, pozwalających człowieka podsłuchiwać w każdej chwili i miejscu bez przerwy całą dobę, mimo że on się przemieszcza, chyba że zmienimy Konstytucję. Jest to wniosek nieuchronny. Z drugiej strony, zgodnie z zasadą rozumowania-logiki znaną jako modus tollens (skoro p=>q, to ~q=>~p), jeśli nie podoba nam się ten wniosek, to musimy porzucić wiarę w to, że radary są tajne. Powtórzę: radary mogą być tajne tylko wtedy, gdy z samej Konstytucji wynika konieczność ich stosowania, a co za tym idzie partie przewidujące niestosowanie ich (bez zmiany Konstytucji) powinny wręcz być zdelegalizowane przez Trybunał Konstytucyjny.
Po prostu jeśli nie ma czegoś takiego, że przepis art. 5 Konstytucji: "Rzeczpospolita Polska (...) zapewnia bezpieczeństwo obywateli, (...)" (jest tam lista zadań państwa) implikuje (tzn. wymusza wniosek) "Rzeczpospolita Polska stosuje radary szumowe lub inne, jeszcze skuteczniejsze technologie, by obywateli podsłuchiwać", który jest umocowany konstytucyjnie i dlatego nie do zmiany bez jej nowelizacji, to nie ma podstawy z art. 31 ust. 3 Konstytucji, by ograniczyć wolność rozpowszechniania i pozyskiwania informacji. Bo podstawą tu może być to, że zapewnia się bezpieczeństwo obywatelom, a te technologie są w tym celu "prawnie konieczne" - z punktu widzenia Konstytucji. Dopiero w konsekwencji tego założenia pojawia się następnie wniosek, jeszcze bardziej zuchwały: że i krycie ich jest konieczne.
Jako, że większość ludzi ze względu na demokratyczny charakter państwa - tj. na wspomnianą sprawę, że może nie chcemy tych radarów, a, jeśli będzie tajność, to i tak one będą, bo nie można o nich nawet rozmawiać - nie zgodzi się pewnie z tezą, że nasze państwo jest przede wszystkim podsłuchowe i nie można zrezygnować z radarów bez zmiany konstytucji, to nie ma tu podstaw prawnych do żadnej tajemnicy. A tym bardziej do wywodzenia z tej tajemnicy jeszcze jakichś kolejnych, coraz dalszych, aż po rzekomy zakaz mówienia o torturach, zabójstwach, fałszowaniu wyborów itd.
** Przytoczę tu może niżej różne cytaty z literatury dotyczące technologii podsłuchowych, jednakże ich dobra kolekcja jest w artykule "Mikrofon laserowy" na Wikipedii (dotyczy on różnych technologii, w tym radarowych, proszę poczytać) oraz na stronie https://pl.wikipedia.org/wiki/Dyskusja:Radar_szumowy i https://pl.wikipedia.org/wiki/Dyskusja:Radar_pasywny. Nadmieniam, że moim zdaniem radar nadający się do podsłuchu to w obecnych realiach radar szumowy. Radar pasywny jest to pojęcie mylące, ponieważ kojarzy się z takim, który nie ustala specjalnego przebiegu sygnału emitowanego. Tymczasem radar do podsłuchu opiera się właśnie na konkretnym doborze postaci sygnału, jest to dopiero wtedy praktycznie wykonalne, gdy będzie to sygnał FM - pojedynczy prążek o zmieniającej się co chwila częstotliwości. Opisane jest to na http://www.bandycituska.pl/jak.html. Dzięki takiemu prążkowemu widmu, w którym w tylko jednym punkcie (mającym sporo mniej niż 1 Hz, a nawet pewnie mniej niż 1 mikroherc, co można może przez jakieś analogowe kondensowanie częstotliwości osiągnąć) jest sygnał, łatwo widać dookoła niego najróżniejsze odbicia jako dodatkowe prążki widma. Natomiast gdyby to było całe pasmo, prostokąt na widmie czy coś w tym rodzaju, nakładanie się różnych sygnałów tego typu byłoby w praktyce trudne w wykrywaniu - proponuje się funkcję autokorelacji, ale to może dobrze działa w przestrzeni powietrznej, natomiast na lądzie jest takie ogromne mnóstwo obiektów metalowych, że po prostu by się ich pewnie nie wyodrębniło. Dlatego uważam, że stosowany jest radar szumowy, a nie pasywny, no i nawet sugerowała to może Politechnika Warszawska, w każdym razie to właśnie tą technologią się tam niedawno interesowali i ją badali, pewnie też uważają ją tam za użyteczną także w zastosowaniach podsłuchowych. Zaś co do radaru pasywnego wcale nie byłbym taki pewien, że się on do tego na lądzie w zasięgu wielu dziesiątków kilometrów zamieszkałych przez masy ludzi nadaje, gdy w promieniu jego zasięgu jest mnóstwo metalowych przedmiotów.
** Państwo może zauważyliście, że sama prokuratura przyznawała się do "słuchania osoby" - Piotra Niżyńskiego. Nic w takich wypowiedziach zakazanego.