Jak Państwo widzicie zarzut skarbówki jest też kompletnie nielogiczny. Jak przy skali 19% liniowej, jaka mnie obowiązywała (stąd to L na końcu PIT-36L), mógłbym jedynie poprzez rzekomo niesłuszne naliczenie kosztów w kwocie 37170 zł narazić podatek na uszczuplenie o 14293 zł???
Nonsens oczywiście. Ta kwota kosztów uzyskania przychodu, mająca taki wpływ na dochód, że go obniża o 37170 zł, sama w sobie może powodować różnicę w podatku jedynie na kwotę 19% z powyższej (czyli na kwotę poniżej jednej piątej powyższej), czyli 7062 zł 30 gr.
Coś więc jest źle w tym zarzucie. Albo:
- a) . oni więcej(?) naliczonych kosztów kwestionują -- choć oczywiście na ich niesłuszność nie mają żadnego dowodu (a obowiązuje niepodzielnie we wszystkich postępowaniach karnych domniemanie niewinności; WSZYSTKICH, ta konieczność prawna wynika z art. 5 §1 k.p.k.) -- czyli w takim razie w zarzucie podano złą kwotę przy "kwota niesłusznie naliczonych kosztów", albo
- b) . oni kwestionują właśnie tyle(?): 37170 zł, ale w takim razie rzekome narażenie podatku na uszczuplenie byłoby w kwocie
0,19 × 37170 zł = 7062 zł 30 gr. . . [Chyba, że doszło do pomyłki we wpisywaniu kwoty dokonanych przelewów skarbowych (tego, ile rzeczywiście zapłacono dochodowego), no, to wtedy ewentualnie w deklaracji mogłoby być niesłusznie jeszcze gorsze saldo w porównaniu z tym, które wychodzi urzędowi -- ale takie spisanie złej kwoty przelewu to oczywiście zaledwie pomyłka i nie stwarza to żadnego zagrożenia, a to ze względu na oczywistość fałszywości. Urząd i tak przecież samodzielnie wykrywa wpisanie złych danych o przelewach (że więcej przelałem niż rzeczywiście przelałem urzędowi), to powinien w ogóle dla nich robić komputer, toteż tutaj nie byłoby żadnego realnego zagrożenia i żadnego "narażenia" podatku na uszczuplenie. W konsekwencji stanowisko urzędu już na podstawie ich świstka można uznać za poważnie błędne i za nękanie Bogu ducha winnego w tej chwili człowieka.]
A zauważmy, że gdy kwota podatku narażonego na uszczuplenie w ramach danej deklaracji rocznej nie przekracza ok. 10 tys. zł, to nie ma w ogóle przestępstwa skarbowego, lecz jest wykroczenie skarbowe i to po roku jest już przedawnione. Oczywiście więc na dziś dzień jest coś takiego, jak rzekome nieuzasadnione naliczenie kosztów w kwocie 37170 zł, już przedawnione.
[UWAGA: Nie mówię, że im na pewno to o to chodzi, że źle były na deklaracji wpisane dokonane przelewy skarbowe, tylko próbuję się domyślić, dlaczego takie dziwactwo podali w zarzucie; i w konsekwencji tych domysłów widzę tylko 3 możliwości: albo napisali zupełny absurd, tj. nie umieją liczyć stawki, o którą idzie sprawa, albo coś pominęli: a w takim razie albo a) dodatkowo za mały przychód był wpisany (nie mylić z dochodem, czyli kwotą "przychód minus koszty"), albo b) nie zgadzało się też coś w informacji o przelewach i tak dokonanych, skoro u nich jest 7 tys. in plus, a u mnie było 7 tys. in minus, czyli z potrzebą wypłacenia mi jeszcze z powrotem przez urząd. Ale to drugie, czyli błąd w informacji o dokonanych przelewach (o ile nie sfałszował mi tego bank, a to bardzo możliwe, ponieważ wtedy jego prezesem był obecny premier Morawiecki), nie jest w ogóle zagrożeniem dla kwoty podatku, ponieważ zostaje natychmiast wykryte. Nie ma tu nawet usiłowania, tylko jest najprawdopodobniej pomyłka. W każdym zaś razie -- zarzut jest nonsensowny, jeśli sposób ma ograniczać się tylko do zawyżenia kosztów o wskazaną kwotę 37 tys. zł. Coś jeszcze powinno być tym sposobem świadomego wprowadzania w błąd urzędu, żeby taka różnica w podatku (14 tys. zł) mogła wystąpić.]
Sami więc Państwo widzicie, jakie kretynizmy się wypisuje z urzędową pieczątką.
Jeszcze jedna sprawa do kolekcji "wadliwe akty oskarżenia", robi się taki standard, oni je wadliwie redagują chyba po to, by pokazać, że wiedzą, iż ich ofiara jest niewinna: łatwo będzie w przyszłości dostrzec, że coś tu nie tak!... W każdym razie to jest wybrakowane / błędne sformułowanie zarzutu albo urojenie sobie problemu, którego nie ma -- ale mniejsza z tym, trzeba by spojrzeć w akta, mógł tu ten Morawiecki być przy robocie i przerobić stare wyciągi w BZWBK. Ja nie mam pojęcia, jak jeszcze można próbować zaszkodzić podatkowi, jeśli nie przez zawyżenie kosztów -- to chyba jedyny możliwy pomysł w tej mierze, który ma szansę (a nawet spore prawdopodobieństwo) pozostać niewykrytym i jest sensowny, jakoś minimalnie racjonalny.
- Każda z poniższych spraw przeciwko mnie toczy się z poważnie wadliwego (dotkniętego jakimś brakiem formalnym, nieprawidłowością) aktu oskarżenia, a i tak sędziowie skazują: viewtopic.php?f=11&t=4737 (brak określenia sposobu popełnienia czynu), viewtopic.php?f=12&t=7406 (brak uzasadnienia wniosku sporządzonego przez prokuratora), viewtopic.php?f=7&t=7381 (określenie czynu pozostawiające wątpliwości co do tego, o które zdarzenie chodzi [w sytuacji, gdy nie udowodniono podstawy do uznania obu zdarzeń za jeden i ten sam czyn przestępczy, niby jakiś z poważną i noszoną w sobie przez wiele minut premedytacją... nonsens]).
Co gorsza to wcale nie są żarty: tutaj oni od razu mnie powitali w prokuraturze, że mają informacje, iż jestem wariatem (pewnie to ojca takie informacje, że była hospitalizacja), a jak widać i tak chcą prowadzić sprawę, przesłuchiwać mnie, a przede wszystkim, niech zgadnę, wysłać na badania. Najpierw psychiatryczne, potem psychologiczne, a potem do sądu. Po co to?... Trudno powiedzieć. Starą dokumentację psychiatryczną na pewno mają. W każdym razie grozi mi jakieś kierowanie wniosku do sądu, tam skazywanie po cichu jako wariata, bez szans na Sąd Najwyższy, bo w sprawach o umorzenie i orzeczenie środka zapobiegawczego są tylko wtedy Sąd Rejonowy i Sąd Okręgowy w Warszawie, oba beznadziejne (p. np. ta sprawa:
viewtopic.php?f=12&t=7406&p=8846). Może sobie np. będą przyjmować, że wariata to w odróżnieniu od normalnego można skazywać bez udowodnienia sprawstwa, a to na podst. art. 17 §3 k.p.k.? Jest to oczywiście nonsens prawny, bo ten przepis w ogóle nie o tym jest (nie taki ma sens), tekst ustawy nie pozostawia wątpliwości, co podlega dowodzeniu w sprawach konkretnego rodzaju i co jest w ogóle przesłanką, tzw. hipotezą przepisu, by taka sprawa, jak o umorzenie postępowania przeciwko wariatowi i zastosowanie środków zapobiegawczych, mogła się znaleźć w sądzie i by było w niej skazanie. Musi być sprawca; wprawdzie nie ma winy, ale zupełnie analogicznie (p. art. 380
k.p.k.) -- zarzucalność czynu musi być udowodniona. Jeśli zaś są kontrowersje, wniosek o ww. rzeczy kieruje się na rozprawę. Orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego nie pozostawia wątpliwości, że tu nie ma żadnych podwójnych standardów, lecz jest tak samo w przypadku wariatów, przeciwko którym kieruje się jakąś odpowiedzialność karną o charakterze represyjnym (tzn. będącą w założeniu niekorzystną dla danej osoby reakcją na jej jakieś działanie), jak w przypadku ludzi oskarżanych o przestępstwo (wariat to przestępstwa z samej zasady nie popełnia): patrz wyrok Trybunału nr SK 59/13 o art. 42 ust. 1 Konstytucji:
https://ipo.trybunal.gov.pl/ipo/Sprawa? ... 2152&cid=1 (po kliknięciu patrz zakładka Wyrok i numerek 107 po prawej). Sąd Najwyższy zaś uczy o potrzebie stosowania wykładni ustaw zgodnej z Konstytucją RP. Zresztą po prostu sądownictwo wobec mnie jest beznadziejne, oni dla mnie orzekają nonsensownie, dopatrują się jakichś czynów zabronionych tam, gdzie ich ewidentnie nie było, lekceważą standardy uznane w podręcznikach i orzecznictwie, dowody pomijają zastępując domysłami (np. co do długości szkody na zdrowiu jakiejś tam mojej rzekomej ofiary, co do intencji odjeżdżającego z miejsca zdarzenia), argumentują idiotycznie
["jest jak jest, bo tak ustaliłam, sąd jednoznacznie stwierdza / nie ma wątpliwości" -- nawet nie podejmują polemiki ze słusznymi zarzutami... lekceważą dowody niewinności pochodzące z oceny materiałów prasowych, ewidentnie przesyconych aluzjami, w kategoriach statystycznych], a wspierani przez fałszywe dowody chętnie orzekają "na prawdopodobieństwach", "bo to się tak zdaje, że zapewne tak było, więc to uznaję za udowodnione" itd. Żałosny poziom merytoryczny, procesy polityczne, na tyle tylko w moich sprawach stać tę ekipę!
Krótko mówiąc -- administracja rządowa bandyckimi metodami chce mi uniemożliwić prowadzenie biznesu. Na przykład -- uniemożliwić prezesowanie spółce
xp.pl sp. z o. o.
Dodam, że dzisiaj np. bank Pekao S.A. obecnie państwowy (wykupiony przez państwo, mam tam konto xp.pl sp. z o. o.), chyba źle mi wydał pieniądze w kwocie chyba 96 gr, przez co miałem pod ręką nie 30 zł do wpłacenia za koszty sądowe (plus jeszcze więcej do kieszeni), ale 29,99, mimo że wcześniej przeliczałem i wszystko powinno się zgadzać. Oczywiście poradziłem sobie, ale to 29,99 zł było bardzo znamienne. Również i gdzie indziej spotkałem się w swym życiu i to nawet niedawno z dziwnymi problemami -- np. około pół roku temu poprzez jakieś zmanipulowanie nie wiem jakie, może na zasadzie fałszywej transakcji kartowej, a może inaczej, zrobiono w banku, że wychodził taki stan konta, jak liczba bilonu w portfelu. Co do grosza. Ponadto pisałem już o pewnych przejściach z Alior Bankiem z 2012 r.: http://old.bandycituska.pl/KRADZIEZE/ALIOR-DOWODY/. To jest wszystko zapewne grupa skarbowa niepłacąca podatków. W Aliorze było nie tylko zdejmowanie pieniędzy z karty, choć transakcja się nie udała (i one zostawały tam całymi miesiącami zdjęte, nie mówię tu o chwilowej blokadzie!), ale też w ogóle wyłączyli mi kartę, jako zablokowaną na stałe, gdy byłem za granicą za oceanem (w Meksyku), a przez telefon udawali, że mnie nie słychać. To jest poziom, na jaki schodzą banki, gdy państwo naciska. W jeszcze innym banku po złodziejsku naliczali mi opłaty (połączył się on potem z bankiem Morawieckiego): za inny typ konta niż miałem. Ten typ konta był już dawno zmieniony, a i tak naliczały mi się nienależne opłaty. W końcu uznali reklamację i stwierdzili, że to przez "złe zaczytanie się zmian w systemie" -- jakiś nonsens (przecież ja aż dokumenty podpisywałem w dniu tej uprzedniej zmiany typu konta na tańsze konto Concerto i miałem dla siebie egzemplarze).