A oto, co mi tam odpisano (i w jakim terminie, bo to też skandal -- po raz kolejny trzeba było czekać ok. 9 m-cy).
Ja oczywiście po przeczytaniu takiej zdawkowej odpowiedzi nie mam podstaw, by wycofać którykolwiek z zarzutów zawartych we wniosku do RPO o kasację. Nie jest też prawdą, że nie przedłożyłem żadnych nowych argumentów nadających się do stosowania w kasacji ponad to, o czym była mowa w zażaleniu, ponieważ wyciągnąłem nowy argument w postaci uchwały 7 sędziów SN.
Poza tym nie ma podstawy prawnej, by prawo do kasacji było wykluczone z powodu niesłusznej postawy sędziów aż 2 instancji. Jeżeli sędzia rozpatruje np. apelację, to odnośnie prawa procesowego (Kodeksu postępowania karnego) jest typowo związany zarzutami z tej apelacji. Dotyczą one tego, co działo się źle w instancji pierwszej. Jeśli teraz sąd II instancji wyda zły wyrok, to przecież właśnie od tego jest kasacja, by ten wyrok naprostować. Zawsze więc w istocie czy prawie zawsze jest tak, że niezadowolony z wyników apelacji uczestnik w istocie zaskarża to, co źle ocenił zarówno sąd I instancji, jak i II. Jest to normalna sytuacja, inna jest niemalże niemożliwa (z wyjątkiem naiwnych apelacji na zasadzie "ja nic nie rozumiem, nic nie wiem, więc nie wskażę, co tu jest źle, ale ten wyrok jest ogólnie niesprawiedliwy"), w związku z tym nie można zarzucać, że ze zgodności rozumowania sędziów I i II instancji wynika brak prawa do kasacji, bo to byłby absurd -- ona by w takim razie nigdy nie przysługiwała. Orzecznictwo SN jest, o ile mi wiadomo, subtelniejsze, chodzi w nim tylko o to, żeby nie ponawiać dokładnie takiego samego uzasadnienia, tylko dostosowywać je do zmienionej sytuacji wynikłej z tego, że sąd II instancji dał jakąś odpowiedź i jakoś się odniósł do zarzutów, wprowadzając tym samym coś nowego do sprawy, wymagającego świeżego podejścia.
Jakkolwiek nie wykluczam, że wobec mnie SN postąpi zupełnie po łajdacku i bandycku i będzie się wykręcał tego typu orzeczeniami ("kto to samo podnosi w I i II instancji, ten nie ma prawa do kasacji"). Nie przeszkodzi mu nawet może i to, że w apelacji nic nie będę podnosił.
Bandytyzm przecież zawsze chętnie się ciśnie do orzeczeń sądowych na dowolnym szczeblu.
- decyzja Bodnara-1.jpg (232.27 KiB) Przejrzano 14505 razy
- decyzja Bodnara-2.jpg (322.94 KiB) Przejrzano 14505 razy
- decyzja Bodnara-3.jpg (156.92 KiB) Przejrzano 14505 razy
Wracając do tematu: od strony prawnej błędność tego, co prezentuje Rzecznik-doktor nauk prawnych, wykazać jest bardzo łatwo. W ogólności błędem jest twierdzenie "naruszenie nietykalności cielesnej jest to ten sam czyn, co przekroczenie uprawnień". Utożsamiające twierdzenie tego typu jest jedynie warunkowo słuszne, mianowicie pod rządami art. 11 § 2 k.k., który wprowadza tzw. kumulatywną kwalifikację prawną; to dzięki temu przepisowi jest ona możliwa. Gdy się ją stosuje, to wtedy opis faktyczny
czynu i jego okoliczności wygląda tak, że łączy się w jeden opis część zawierającą tzw. znamiona (wymagane elementy przestępstwa, od strony opisowej często chodzi tu o pojedyncze słowa) z jednego paragrafu ustawy karnej i część zawierającą znamiona z innego paragrafu ustawy karnej. Jednakże stosowanie art. 11 § 2 k.k. to wyjątek, a nie reguła -- zaś w przypadku, gdy jeden paragraf związany jest standardowo ze ściganiem z oskarżenia publicznego, drugi natomiast zawsze ze ściganiem z oskarżenia prywatnego, w ogóle nie wolno stosować art. 11 § 2 k.k. ani w ogóle nawet proponować, układać w myślach itd. wspomnianej "kwalifikacji kumulatywnej", generującej odpowiednio poszerzony opis faktyczny czynu. Tak stwierdził SN w uchwale 7 sędziów U 1/71. Odłóżmy więc na bok ten wyjątek.
Co do zasady 2 czyny dobrze opisane są identyczne wtedy, gdy identyczne są ich opisy faktyczne. To, że zachodzą w tym samym miejscu i czasie, nie przesądza o ich identyczności, czyli byciu takim samym, a nawet tym samym, czynem, gdyż to jeszcze zależy od sposobu ujęcia rzeczywistości. W orzecznictwie SN czyn bowiem to nie jest zupełnie neutralna obiektywność ujęta jako jakiś film, klatka po klatce, a więc konkretna rzeczywistość i tylko tyle, lecz do czynu dodaje się też domieszkę w postaci ujęcia go od strony konkretnych znamion. Innymi słowy opis faktyczny czynu uwzględnia się i wlicza do tego, "co też to za czyn". Jest to tym bardziej zrozumiałe, że nie sposób mówić, że przestępstwo zachodzące ze względu na czyjeś stany mentalne takie, jak świadomość swych uprawnień i przekraczania ich, jest tym samym, co przestępstwo od takich stanów niezależne, ponieważ ograniczające się do naruszenia nietykalności i świadomości, że się ją narusza. A zatem na pewno np. "czyn, że policjant X uderzył Piotra Niżyńskiego dnia 7.8.1999 r. o godz. 17:00" nie jest tym samym czynem, co "czyn, że policjant X przekroczył swe uprawnienia dnia 7.8.1999 r. o godz. 17:00". Natomiast pod rządami art. 11 § 2 k.k., o ile tylko wolno i trzeba byłoby go stosować (w tym przypadku nie wolno), w obu przypadkach stosować by było trzeba opis "policjant X uderzył Piotra Niżyńskiego dnia 7.8.1999 r. o godz. 17:00 w związku z pełnieniem obowiązków służbowych, czym przekroczył swe uprawnienia określone w art. ....." ("tj. o czyn z art. A w zw. z art. B Kodeksu karnego"). Wówczas więc naprawdę byłby taki sam, a nawet jeden i ten sam czyn, natomiast tutaj tak nie było.
Ja zarzucałem naruszenie nietykalności, ci się uparli, żeby wciskać, że to jest umyślne przekroczenie uprawnień, tj. czyn z art. 231 par. 1 k.k., choć dowodu nie przedstawili.
Słowa Rzecznika
"W sytuacji zatem, gdy jak miało to miejsce w niniejszej sprawie [sic]
, zachowanie miało[??] wyczerpywać znamiona więcej niż jednego przepisu ustawy, koniecznym jest zastosowanie tzw. kumulatywnej kwalifikacji prawnej czynu, dla pełnego opisu karnoprawnego zachowania" są zupełnym bluźnierstwem i szydzeniem sobie z tego, że istnieje od wczesnych lat 70-tych uchwała Sądu Najwyższego U 1/71, na której m. in. oparłem swój wniosek do Rzecznika i której istnienie w nim wielokrotnie wytykałem. Uchwała aż 7 sędziów SN, na której następnie wychowywały się całe pokolenia sędziów sądów z całej Polski, to nie jest coś, co sobie tak można deptać i mieć w nosie, bo taka postawa narusza zasady tzw. "nadzoru judykacyjnego", mówiąc słowami Trybunału Konstytucyjnego. Z Sądem Najwyższym można ewentualnie polemizować, choć w przypadku roli Rzecznika akurat Praw Obywatelskich jest to wyjątkowo kuriozalne, natomiast trzeba mieć argumenty, a nie tylko bucowato i arogancko rzucać sobie, że coś jest przeciwnie niż tam stwierdzili raz i ostatecznie.
Ponadto teoria, że cyt.
"nie jest możliwe odrębne toczenie się postępowań o fragmenty tego samego czynu zabronionego" nie tylko nielegalnie wprowadza jedność czynu w sytuacji, gdy nie ma zastosowania art. 11 § 2 k.k., na którego to mocy dopiero ona może zaistnieć, ale i w ogóle ma raczej zastosowanie tylko do sądowej fazy postępowania karnego. W sądach nie może być 2 spraw o ten sam czyn. Natomiast to, jak sobie prokuratura dzieli sprawę, to już poniekąd jej sprawa, takie sprawy nie są prowadzone publicznie i do pewnego stopnia są "prywatną rzeczą" prokuratury, choć oczywiście dochodzi do ingerencji w prawa jednostki. Podzielenie sobie sprawy w prokuraturze, np. wyłączenie czynu złożonego tylko ze znamion typu przestępstwa ściganego z oskarżenia publicznego (i pominięcie opisywania znamion, czyli cech czynu, pochodzących z paragrafu ściganego w trybie prywatnoskargowym) jest jak najbardziej dopuszczalne, zaś pokrzywdzony w tym czasie może zupełnie niezależnie od takiego toczenia się postępowania przygotowawczego prokuratury wnieść sprawę o "swój" paragraf do sądu, prywatnym aktem oskarżenia. Jedno nie stoi na przeszkodzie drugiemu. Na ten temat było już bogate orzecznictwo Sądu Najwyższego i ciągnie się ono aż do lat współczesnych. Pomija się po prostu w prokuraturze znamiona przestępstwa ściganego na wniosek pokrzywdzonego albo z jego prywatnego aktu oskarżenia i zajmuje się pozostałymi, i w takiej postaci wnosi się sprawę do sądu -- chyba, że pokrzywdzony chce współpracować. Jeśli zaś on pierwszy wniósł swą sprawę do sądu, to po ukończeniu (tzw. zamknięciu) śledztwa prokurator się do niej włącza. Jeśli natomiast ta sprawa pokrzywdzonego zdążyła się już zakończyć, to prokuratorowi przysługuje wznowienie tamtego postępowania karnego -- z myślą o zastosowaniu przez sąd art. 11 § 2 k.k. i np. zaostrzeniu kary. W sądzie więc wprawdzie zawsze jest tylko jedna sprawa, natomiast nie stoi to na żadnej przeszkodzie, jak wielokrotnie podkreślał Sąd Najwyższy, by (odrębnie, a nawet równolegle z postępowaniem sądowym) toczyła się w prokuraturze sprawa o inaczej ujęty czyn dotyczący tegoż samego zajścia, którego by i inne zarzuty dotyczyć mogły lub którego równolegle (jakoś, choć w innym ujęciu) dotyczą.
Bardzo żenująca jest postawa Rzecznika, ponieważ zarazem jego biuro nie podejmuje żadnej wartościowej polemiki intelektualnej, jak też sprzeniewierza się swej funkcji, ponieważ godzi w prawa ludności (wytykałem np. nierówne traktowanie oskarżycieli w sądach nie mające uzasadnienia w zasadach konstytucyjnie wymaganych (np. zasadzie proporcjonalności), w ochronę nietykalności cielesnej, przy czym co gorsza takie sprawy przeciwko policjantom były już nieraz wytaczane przez profesjonalnych pełnomocników. Informowała o tym prasa. Kilka takich spraw zrelacjonowałem w swym wniosku, którego skany pokazałem powyżej.
Rzecznik, jak widać, "chce" ukrócić tę tradycję i odebrać ludziom część ich swobód. Podstawy do tego ma wątłe -- jakiś cytat z orzeczenia KZP /82, powtarzany w podręcznikach, które to orzeczenie dotyczyło sprawy chyba nawet bez kumulatywnej kwalifikacji prawnej, jedynie ze zbiegiem realnym przestępstw (tzn. kilka zajść bardzo szybko jedno po drugim). W żaden sposób owo orzeczenie KZP /82, z którego pochodzi cytat (dotyczący tam bardzo prostego przypadku, nie żadnego nakładania się zarzutów i paragrafów, tylko zwykłej pomyłki co do tego, jaki tryb zastosowano i z jakiego paragrafu czyn ścigano) głoszący, że
"jeżeli oskarżyciel prywatny wniesie do sądu akt oskarżenia o przestępstwo prywatnoskargowe, a sąd [myśli inaczej, czyli] dostrzeże w zarzucanym oskarżonemu czynie cechy przestępstwa publicznoskargowego, winien zawsze umorzyć postępowanie z braku skargi uprawnionego oskarżyciela, a akta postępowania przesłać prokuratorowi", nie zmiażdżyło przecież intelektualnie uchwały U 1/71 -- w ogóle nawet nie widać, by ono miało być jakąkolwiek polemiką z tą uchwałą, stanowiącą przecież fakt historyczny. A zatem trafia biuro Pana Rzecznika jak kulą w płot. Głównym tematem tego orzeczenia oraz cytatu jest to, że akta w takim przypadku przesyła się prokuratorowi (tj. w przypadku, gdy ktoś startował jako oskarżyciel prywatny w sprawie, w której -- ze względu na jakieś detale, np. to, że stan zdrowia pogorszył się w istocie na dłużej niż 7 dni, a nie na mniej -- zarzut powinien być nie z tego wskazanego, lecz z innego paragrafu, pod mocą którego ściganie następuje z urzędu przez prokuratora). Orzeczenie KZP /82, które cytuje się w podręcznikach i które w skrócie (bez tej końcówki) zacytował Rzecznik, jest właśnie o takich prymitywnych przypadkach, jak to już wytknąłem w swym wniosku.
Nie podjęto ze mną jednak żadnej merytorycznej polemiki intelektualnej.
Biuro Rzecznika zatem niemal zupełnie odwraca się do mnie plecami (także poprzez tę przewlekłość) i nie ma nic na swoją obronę.